[Betowała Akira.]
Czarne trampki dawno już wyblakły, a
sznurówki były szare od ulicznego kurzu. Materiał starych dżinsów przedarł się
poniżej kolana. Nie było sensu zaszywać – to nie pierwsza i nie ostatnia
dziura. Powyciągane rękawy zniszczonej bluzy zakrywały dłonie. Dzięki temu było
cieplej, kiedy zrywał się chłodny, jesienny wiatr. Kosmyki włosów, poplątane i
nieujarzmione, niechlujnie opadały na twarz. Powinna coś z nimi zrobić, ale
grube, kręcone loki ciężko było rozczesać grzebieniem, któremu brakowało połowy
ząbków. Cera była blada, ale zdrowa, czerwone usta zawsze uśmiechnięte, a w
niemal czarnych jak węgielki oczach szalały żywe iskierki. Cały ten
słodko-gorzki obraz sprawiał, że nie było się pewnym, czy lubi się dziewczynę,
czy może tylko toleruje z konieczności. Nie powinna być taka wesoła i pełna
życia, skoro wyglądała na kogoś, kto noce spędza w przytułku dla bezdomnych.
Biegła opustoszałą jeszcze ulicą,
zwinnie omijając kałuże. Nie przeszkadzały jej krzywo ułożone kamienie na
chodnikach starego miasta. Było jeszcze szaro – niemal ciemno. Słońce nie
zdążyło ukazać się na horyzoncie. Trzeba było się spieszyć. Od tego zależało,
jak przeżyje się kolejny dzień. Nie mogła sobie pozwolić na spóźnienie
chociażby o minutę, a jak na złość ojciec kręcił się po domu, nim padł
nieprzytomny na kanapę, przez co opuściła ciasne mieszkanko w jednej ze
starych, obskurnych kamienic później niż zwykle. Stara torba zsuwała się z
ramienia, co znacznie spowalniało bieg. Nie powinna teraz się rozpraszać. Zimny
wiatr powodował, że pod powiekami zbierały się łzy, przysłaniając widok. Ale
ona dalej biegła.
Drzwi już się zamykały, gdy dopadła do
nich i szarpnęła za klamkę, otwierając je z powrotem. Wywołało to zdziwienie na
twarzy starszej, spracowanej kobiety, która każdego dnia czekała na dziewczynę
na zapleczu małego sklepiku spożywczego. Miała siwe włosy i cerę pokrytą
warstwą zmarszczek, ale sprawiała wrażenie kogoś, komu można zaufać w każdej
sytuacji. Po chwili, gdy zaskoczenie minęło, uśmiechnęła się ciepło do
nastolatki i zaprosiła ją do środka.
–
Mam dziś dla ciebie wczorajsze bułeczki. Jeszcze miękkie, ale i tak już ich nie
sprzedam. Mam jeszcze ogórki – w niektórych miejscach nadgniłe, ale coś z nich na
pewno uda się jeszcze uratować. Przydadzą się wam. A ode mnie jeszcze ryż i
cztery mielone. Zostały mi z obiadu, a dziś wychodzimy – mówiła, podając
dziewczynie produkty, które ta chowała do torby.
–
Nie wiem, jak mam pani dziękować. Gdyby nie pani, nie wiem, co by z nami było.
–
Nie przesadzaj. To dzięki tobie macie jeszcze gdzie mieszkać i co jeść. Matka
nie powinna obarczać cię taką odpowiedzialnością – zaczęła, wkraczając na
drażliwy temat. – Musisz skończyć szkołę, a nie martwić się o rodzinę. Od tego
zależy przyszłość twoja i Filipka.
–
Mama się stara, ale nie może wiele. Ojciec nie pozwala jej wychodzić z domu,
więc nie ma możliwości, żeby znalazła sobie pracę – dziewczyna zaczęła bronić
matkę. Robiła to bardziej z przyzwyczajenia niż szczerych chęci, bo faktem było,
że kobieta naprawdę nie robiła nic, by zmienić ich sytuację.
–
Bzdura! Jakby chciała, zostawiłaby go już dawno. Ale nie rozmawiajmy teraz o
tym. O której masz lekcje? – zapytała kobieta, zaczynając wykładać towary na
sklepowe półki. Nastolatka zajęła się tym samym.
Taka była ich umowa. Dostawała jedzenie w zamian za
pomoc w sklepie przed lekcjami. Tak naprawdę kobieta, co bardzo peszyło Noemi,
pomagała im dużo bardziej. Zapewniła jej zeszyty i podręczniki, pozwalała uczyć
się na zapleczu, a czasem, gdy ojciec był wyjątkowo agresywny, zgadzała się, by
ona i jej brata ukrywali się w sklepie nawet przez cały dzień. Wtedy opiekowała
się trzylatkiem, gdy Noemi szła do szkoły. Kobieta pomagała jej również
zdobywać pieniądze na rachunki. Aż dziw, że starsza osoba miała tyle pomysłów i
energii, aby ratować Noemi i jej małego braciszka. Osobiście składała podania
do wszelkich możliwych urzędów, o przydzielenie im zasiłków. Wiedziała, do kogo
się zwrócić, aby zorganizować zbiórkę ubrań dla dorastających dzieci.
Dziewczyna w myślach nazywała ją zawsze babcią, bo własnej nigdy nie poznała, a
na tę przyszywaną zawsze mogła liczyć.
W szkole dziś wyjątkowo jej nie szło. Była wzorową
uczennicą, miała przyznane stypendium za wyniki w nauce, ale tego dnia nie
mogła się skoncentrować. Myliła się w prostych rachunkach, zawaliła sprawdzian
z biologii, mimo że uczyła się do niego przez ostatni tydzień, a na dodatek
pomyliła słowa na francuskim, przez co z wypracowania wyszedł bezsensowny
bełkot. Nie mogła w to uwierzyć. Nigdy wcześniej nic podobnego nie miało
miejsca. Czuła, że święci się coś bardzo niedobrego. Chciała jak najszybciej
być w domu, miała złe przeczucia.
Kiedy w szkole rozbrzmiał ostatni dzwonek, Noemi
odetchnęła z ulgą. Wrzuciła zeszyt i podręcznik do torby, zapinając ją, po czym
opuściła budynek. Szła ulicami dość szybko, oddech był niespokojny, a dłonie
zaciskała coraz mocniej na pasku od starej torby. Nie chciała teraz biegać i
robić za pośmiewisko połowy miasta. I tak zbyt często była traktowana właśnie w
taki sposób, ale tym razem wolała oszczędzić sobie wstydu i kłopotów. Wyszła
zza rogu, prosto na ulicę, na której mieścił się blok, w którym mieszkała razem
z rodziną. Stanęła jak zamurowana, oczy stawały się coraz większe. Zakręciło
jej się w głowie.
Cztery
lata wcześniej.
Przed
domem stały dwa policyjne wozy i karetka. Przy kamienicy obok stała
dwunastoletnia dziewczynka, tuląca do piersi młodszego chłopca. Szeptała mu
słowa pocieszenia, w które sama nie wierzyła. Powstrzymywała łzy, mimo że ciało
dygotało z nerwów i przerażenia. Chłopiec łkał nieustannie, co chwila zanosząc
się głośniejszym szlochem i tracąc powietrze w płucach. Obrazek był
przytłaczający. Kobietę, zakrwawioną i poobijaną, tracącą kontakt z
rzeczywistością, ułożono na noszach. Nie minęła minuta, gdy znalazła się za
zamkniętymi drzwiami karetki, która odjechała na sygnale. Niewiele później z
klatki schodowej wyciągnięty został szamoczący się mężczyzna, ubrany w stare,
brudne, śmierdzące i poszarpane ubrania, skuty w kajdanki i przytrzymywany
przez dwóch funkcjonariuszy w mundurach. Dziewczynka, widząc cały ten chaos,
uświadomiła sobie, że nie mogą na razie wrócić do domu. Pociągnęła chłopca za
rękę, po czym zaczęli oboje biec ile sił w nogach, przed siebie, jak najdalej
stąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz