środa, 22 maja 2013

Pół dorosłości


[Tekst na akcję "Piszę, bo lubię, czyli 12/12".]
[Betowała Akira.]

        Wiosna zawitała w mieście dopiero dwa tygodnie temu. Była końcówka kwietnia i wszyscy mieli już dość szczypiącego w policzki mrozu oraz przejmującego wiatru. Ludzie tęsknili za wiosennym słońcem, rześkim powietrzem i zapachem ciepłego deszczu, dlatego pierwsze oznaki cieplejszej pory roku powodowały westchnienia ulgi u większości mieszkańców. Minęło kilkanaście dni, a po śnieżnych zaspach nie było ani śladu. Świat spowiła soczysta zieleń, temperatury sięgały trzydziestu stopni, delikatny wiaterek lekko orzeźwiał, a promienie już letniego słońca pieściły przyjemnie ludzkie twarze.
        Uruchomiono miejską fontannę, masywną, z czarnego marmuru, przypominającą orki w tańcu godowym. Ten kształt nie pasował ani do otoczenia, ani do miasta położonego z dala od miejsc występowania wodnych ssaków, a nawet jakichkolwiek zbiorników, w których cokolwiek mogłoby pływać. Fontanna była jedynym zbiornikiem wodnym w promieniu pięćdziesięciu kilometrów. Nie była też ładna ani nie miała żadnego symbolicznego znaczenia. Mieszkańcy miasta zdawali się tym jednak nie przejmować. Woda ożywiała obraz niewielkiego zielonego skwerku. Słońce odbijało się w jej kropelkach, rozdzielając się na tysiące małych słoneczek, z których wszystkie świeciły tak mocno, jakby robiły to dla jakiejś jedynej w swoim rodzaju, wyjątkowej osoby. Wiatr roznosił te słoneczka dalej, niż sięgała fontanna. Rzucał je na kręcone, rude włosy, blade twarze, dżinsowe spodnie, rozdając w ten sposób trochę przyjemności i uśmiechu przechodniom.

        Mały Szymek biegł alejką, urzeczony rozpościerającym się przed nim widokiem. Kiedy dotarł najbliżej jak się dało, zatrzymał się gwałtownie, ręce rozłożył na boki i lekko uniósł ku górze, oczy przymknął, ale nie na tyle, aby utraciły kontakt z otaczającym go światem, i uśmiechnął się. Wiatr pieścił jego dziecięcą twarz kroplami wody. Chłopiec nie mógł się nadziwić temu, czego właśnie doświadczał. Kropelki migotały wszystkimi kolorami tęczy, jakby w każdej z nich ktoś umieścił barwną żaróweczkę. Ale nie tylko to zachwyciło chłopca. Urzekająca była kilkuletnia dziewczynka, brodząca maleńkimi nóżkami po kolana w wodzie, para zakochanych, gdy chłopak chlapał na młodą kobietę wodą, a ona uciekała na bosaka po trawie, trzymając buty na wysokich obcasach w dłoniach i śmiejąc się na głos. Wspaniała też była nastolatka, która idąc powoli, ze słuchawkami w uszach, śpiewała głośno dość popularną piosenkę, a także staruszka idąca za swoim psem – wiernym przyjacielem.
        Szymek miał dziesięć lat. Twierdził, że jest na wpół dorosły. Rodziło to pewne problemy w życiu. Nie w jego życiu, bynajmniej, ale w życiu dorosłych, którzy go otaczali. Mama mówiła „Szymuś, bądź grzecznym dzieckiem”, a wtedy odzywała się babcia ze swoim „Szymonie, nie słuchaj matki. Jesteś już dorosłym mężczyzną, więc tak też się zachowuj”. Szymek czuł się natomiast po prostu Szymkiem i z powątpiewaniem słuchał nieustannych sprzeczek. Nie zachowywał się ani jak grzeczne dziecko, ani jak dorosły mężczyzna, ale dokładnie tak, jak chciał. Było w tym trochę dziecięcej beztroski i trochę dorosłego rozsądku, ale przede wszystkim bardzo uniwersalna radość życia.
        Szymek nie pasował ani do rówieśników, ani do dorosłych. Podczas gdy dzieci robiły masę głupstw, on spokojnie żył w swoim tempie i według własnych zasad. Kiedy dorośli byli poważni, nerwowi i przejmowali się wszystkim, on uśmiechał się niewinnie i podziwiał ze spokojem świat. Przez taką postawę stał zawsze trochę na uboczu, niezauważony przez innych. Poznawał nowe barwy, dźwięki i zapachy, obok których inni przechodzili obojętnie. Dostrzegał piękno w małych rzeczach, gdy innym w głowach były kłótnie i gonitwy za ogromnymi sprawami.
        Szymek, obserwując ptaki krążące nad ulicą, usłyszał trzask i uratował człowiekowi życie. Biedak potknął się i uderzył głową o kamień, a chłopiec dostrzegł to i wezwał pomoc, gdy inni przechodzili obok tej sytuacji obojętnie. „Nic ci nie jest, Szymusiu?” lamentowała matka, a on nie rozumiał, o co chodzi, bo przecież to nie jemu stała się krzywda. „Jestem z ciebie taka dumna, Szymonie” rozpływała się w zachwytach babcia, a jemu to też wydawało się bez sensu, bo nie zrobił nic nadzwyczajnego.
        Szymek liczył płatki róż i wygrał na loterii. Mama kazała mu zaznaczyć na kuponie liczby, a on wybrał dokładnie te, które podpowiedziały mu kwiaty. „Szymuś, ty mój mały skarbie” piszczała matka, tuląc go do siebie, a on nie rozumiał, dlaczego nagle został przedmiotem. „Szymonie, jesteś niesłychanie mądrym mężczyzną” twierdziła babka, a on nie wiedział, co mądrego jest w liczeniu płatków róż.
        Szymek został artystą i zawiódł rodzinę. Malował, fotografował i opisywał wszystkie małe rzeczy, jakie przynosiły mu w życiu radość. Sprzedawał tylko nieliczne prace i to za zbyt małe pieniądze, aby utrzymać siebie, a co dopiero żonę i gromadkę dzieci, czego się od niego oczekiwało. „Szymuś, ułożyłbyś sobie w końcu życie” powtarzała matka co niedzielę na rodzinnych obiadach, a Szymek, już starszy, ale nadal tylko na wpół dorosły, nic z tego nie rozumiał, bo życie miał ułożone po swojemu i całkiem szczęśliwe. „Szymonie, mężczyźni w twoim wieku powinni już się dawno ustatkować” twierdziła babka, a on tylko uśmiechał się pobłażliwie, bo ustatkowanie się nigdy nie było jego celem.
        Szymek, podziwiając świat, założył rodzinę. Pewnego dnia w parku spotkał cudowną kobietę – również artystkę. Spotykali się przez dwa miesiące, wspólnie malowali albo on malował ją, gdy pisała wiersze. Potem oświadczył się jej i wzięli cichy ślub, przyrzekając sobie wspólne życie w radości z piękna tego świata. „Szymusiu, drugą artystkę sobie wziąłeś i to bez pytania o moje zdanie?! Jesteś zwykłym dzieciakiem!” krzyczała matka, gdy tydzień później pojawił się ze swoją żoną na niedzielnym obiedzie. Szymek nie rozumiał, jak można być tak oschłym i było mu przykro, że matka nie cieszy się z jego szczęścia i wielkiej miłości. Babka umarła rok wcześniej, ale w jej roli, chociaż trochę inaczej, wystąpiła jego żona. „Szymonie” mówiła, gdy wieczorem byli już w domu „jesteś najwspanialszym mężczyzną na świecie i będziemy mieli razem najszczęśliwsze życie, jakie ktokolwiek kiedykolwiek miał”. I tak też się stało.
        Aniela wkrótce zaszła w ciążę i nie wiadomo kiedy Szymek miał żonę i trójkę ślicznych dzieci. Matka przestała się do niego odzywać, urażona, że nie liczy się z jej zdaniem, ale on postanowił się tym nie przejmować. Szymon i Aniela zostali docenieni przez kilka galerii i trzy wydawnictwa. Zaczęli dużo zarabiać na swoich artystycznych pracach. Byli cudownymi rodzicami i cenionymi artystami, wybudowali piękny dom pod miastem i przyjeżdżali do parku z dziećmi, aby pokazać im mały, piękny świat.
        Matka była już starszą kobietą, gdy odwiedziła ich po raz pierwszy. Nie mogła się nadziwić, że mały, beztroski Szymuś ma artystycznie poukładane życie. Wtedy siadali razem w ogrodzie, a Szymek tłumaczył jej cały piękny świat. Małymi kroczkami i stopniowo, wszystko od podstaw, aby lepiej zrozumiała. Mówił o kolorowych słońcach w kroplach wody, śpiewie ptaków, zapachu trawy, a ona siedziała i słuchała, zaczynając powoli pojmować.
        Szymek do końca życia pozostał tylko Szymkiem. Tylko artystą, tylko mężem, tylko ojcem i tylko synem. Zawsze tylko na wpół dorosły, ale za to całkiem szczęśliwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SZEROKA LISTA