[Tekst na akcję "Piszę, bo lubię, czyli 12/12".]
[Betowała Akira.]
Wiosna zawitała w mieście dopiero dwa
tygodnie temu. Była końcówka kwietnia i wszyscy mieli już dość szczypiącego w policzki
mrozu oraz przejmującego wiatru. Ludzie tęsknili za wiosennym słońcem, rześkim
powietrzem i zapachem ciepłego deszczu, dlatego pierwsze oznaki cieplejszej
pory roku powodowały westchnienia ulgi u większości mieszkańców. Minęło
kilkanaście dni, a po śnieżnych zaspach nie było ani śladu. Świat spowiła
soczysta zieleń, temperatury sięgały trzydziestu stopni, delikatny wiaterek
lekko orzeźwiał, a promienie już letniego słońca pieściły przyjemnie ludzkie
twarze.
Uruchomiono miejską fontannę, masywną, z
czarnego marmuru, przypominającą orki w tańcu godowym. Ten kształt nie pasował
ani do otoczenia, ani do miasta położonego z dala od miejsc występowania
wodnych ssaków, a nawet jakichkolwiek zbiorników, w których cokolwiek mogłoby
pływać. Fontanna była jedynym zbiornikiem wodnym w promieniu pięćdziesięciu
kilometrów. Nie była też ładna ani nie miała żadnego symbolicznego znaczenia.
Mieszkańcy miasta zdawali się tym jednak nie przejmować. Woda ożywiała obraz
niewielkiego zielonego skwerku. Słońce odbijało się w jej kropelkach,
rozdzielając się na tysiące małych słoneczek, z których wszystkie świeciły tak
mocno, jakby robiły to dla jakiejś jedynej w swoim rodzaju, wyjątkowej osoby.
Wiatr roznosił te słoneczka dalej, niż sięgała fontanna. Rzucał je na kręcone,
rude włosy, blade twarze, dżinsowe spodnie, rozdając w ten sposób trochę
przyjemności i uśmiechu przechodniom.
Mały Szymek biegł alejką, urzeczony
rozpościerającym się przed nim widokiem. Kiedy dotarł najbliżej jak się dało,
zatrzymał się gwałtownie, ręce rozłożył na boki i lekko uniósł ku górze, oczy
przymknął, ale nie na tyle, aby utraciły kontakt z otaczającym go światem, i
uśmiechnął się. Wiatr pieścił jego dziecięcą twarz kroplami wody. Chłopiec nie
mógł się nadziwić temu, czego właśnie doświadczał. Kropelki migotały wszystkimi
kolorami tęczy, jakby w każdej z nich ktoś umieścił barwną żaróweczkę. Ale nie
tylko to zachwyciło chłopca. Urzekająca była kilkuletnia dziewczynka, brodząca
maleńkimi nóżkami po kolana w wodzie, para zakochanych, gdy chłopak chlapał na
młodą kobietę wodą, a ona uciekała na bosaka po trawie, trzymając buty na
wysokich obcasach w dłoniach i śmiejąc się na głos. Wspaniała też była
nastolatka, która idąc powoli, ze słuchawkami w uszach, śpiewała głośno dość
popularną piosenkę, a także staruszka idąca za swoim psem – wiernym
przyjacielem.
Szymek miał dziesięć lat. Twierdził, że
jest na wpół dorosły. Rodziło to pewne problemy w życiu. Nie w jego życiu,
bynajmniej, ale w życiu dorosłych, którzy go otaczali. Mama mówiła „Szymuś,
bądź grzecznym dzieckiem”, a wtedy odzywała się babcia ze swoim „Szymonie, nie
słuchaj matki. Jesteś już dorosłym mężczyzną, więc tak też się zachowuj”.
Szymek czuł się natomiast po prostu Szymkiem i z powątpiewaniem słuchał nieustannych
sprzeczek. Nie zachowywał się ani jak grzeczne dziecko, ani jak dorosły
mężczyzna, ale dokładnie tak, jak chciał. Było w tym trochę dziecięcej
beztroski i trochę dorosłego rozsądku, ale przede wszystkim bardzo uniwersalna
radość życia.
Szymek nie pasował ani do rówieśników,
ani do dorosłych. Podczas gdy dzieci robiły masę głupstw, on spokojnie żył w
swoim tempie i według własnych zasad. Kiedy dorośli byli poważni, nerwowi i
przejmowali się wszystkim, on uśmiechał się niewinnie i podziwiał ze spokojem
świat. Przez taką postawę stał zawsze trochę na uboczu, niezauważony przez
innych. Poznawał nowe barwy, dźwięki i zapachy, obok których inni przechodzili
obojętnie. Dostrzegał piękno w małych rzeczach, gdy innym w głowach były
kłótnie i gonitwy za ogromnymi sprawami.
Szymek, obserwując ptaki krążące nad
ulicą, usłyszał trzask i uratował człowiekowi życie. Biedak potknął się i
uderzył głową o kamień, a chłopiec dostrzegł to i wezwał pomoc, gdy inni
przechodzili obok tej sytuacji obojętnie. „Nic ci nie jest, Szymusiu?”
lamentowała matka, a on nie rozumiał, o co chodzi, bo przecież to nie jemu
stała się krzywda. „Jestem z ciebie taka dumna, Szymonie” rozpływała się w
zachwytach babcia, a jemu to też wydawało się bez sensu, bo nie zrobił nic
nadzwyczajnego.
Szymek liczył płatki róż i wygrał na
loterii. Mama kazała mu zaznaczyć na kuponie liczby, a on wybrał dokładnie te,
które podpowiedziały mu kwiaty. „Szymuś, ty mój mały skarbie” piszczała matka,
tuląc go do siebie, a on nie rozumiał, dlaczego nagle został przedmiotem.
„Szymonie, jesteś niesłychanie mądrym mężczyzną” twierdziła babka, a on nie
wiedział, co mądrego jest w liczeniu płatków róż.
Szymek został artystą i zawiódł rodzinę.
Malował, fotografował i opisywał wszystkie małe rzeczy, jakie przynosiły mu w
życiu radość. Sprzedawał tylko nieliczne prace i to za zbyt małe pieniądze, aby
utrzymać siebie, a co dopiero żonę i gromadkę dzieci, czego się od niego
oczekiwało. „Szymuś, ułożyłbyś sobie w końcu życie” powtarzała matka co
niedzielę na rodzinnych obiadach, a Szymek, już starszy, ale nadal tylko na
wpół dorosły, nic z tego nie rozumiał, bo życie miał ułożone po swojemu i
całkiem szczęśliwe. „Szymonie, mężczyźni w twoim wieku powinni już się dawno
ustatkować” twierdziła babka, a on tylko uśmiechał się pobłażliwie, bo
ustatkowanie się nigdy nie było jego celem.
Szymek, podziwiając świat, założył
rodzinę. Pewnego dnia w parku spotkał cudowną kobietę – również artystkę.
Spotykali się przez dwa miesiące, wspólnie malowali albo on malował ją, gdy
pisała wiersze. Potem oświadczył się jej i wzięli cichy ślub, przyrzekając
sobie wspólne życie w radości z piękna tego świata. „Szymusiu, drugą artystkę
sobie wziąłeś i to bez pytania o moje zdanie?! Jesteś zwykłym dzieciakiem!”
krzyczała matka, gdy tydzień później pojawił się ze swoją żoną na niedzielnym
obiedzie. Szymek nie rozumiał, jak można być tak oschłym i było mu przykro, że
matka nie cieszy się z jego szczęścia i wielkiej miłości. Babka umarła rok
wcześniej, ale w jej roli, chociaż trochę inaczej, wystąpiła jego żona.
„Szymonie” mówiła, gdy wieczorem byli już w domu „jesteś najwspanialszym
mężczyzną na świecie i będziemy mieli razem najszczęśliwsze życie, jakie
ktokolwiek kiedykolwiek miał”. I tak też się stało.
Aniela wkrótce zaszła w ciążę i nie wiadomo
kiedy Szymek miał żonę i trójkę ślicznych dzieci. Matka przestała się do niego
odzywać, urażona, że nie liczy się z jej zdaniem, ale on postanowił się tym nie
przejmować. Szymon i Aniela zostali docenieni przez kilka galerii i trzy
wydawnictwa. Zaczęli dużo zarabiać na swoich artystycznych pracach. Byli
cudownymi rodzicami i cenionymi artystami, wybudowali piękny dom pod miastem i
przyjeżdżali do parku z dziećmi, aby pokazać im mały, piękny świat.
Matka była już starszą kobietą, gdy
odwiedziła ich po raz pierwszy. Nie mogła się nadziwić, że mały, beztroski
Szymuś ma artystycznie poukładane życie. Wtedy siadali razem w ogrodzie, a
Szymek tłumaczył jej cały piękny świat. Małymi kroczkami i stopniowo, wszystko
od podstaw, aby lepiej zrozumiała. Mówił o kolorowych słońcach w kroplach wody,
śpiewie ptaków, zapachu trawy, a ona siedziała i słuchała, zaczynając powoli pojmować.
Szymek do końca życia pozostał tylko
Szymkiem. Tylko artystą, tylko mężem, tylko ojcem i tylko synem. Zawsze tylko
na wpół dorosły, ale za to całkiem szczęśliwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz