piątek, 1 lutego 2013

"Zwyczajny dzień"

[Tekst na akcję "Piszę, bo lubię, czyli 12/12"]
[Betowała Akira]




            Znowu obudziła się za późno. Budzik nie zadzwonił, a może wyłączyła go i nie pamięta. Często jej się to zdarza, kiedy śpi o kilka godzin za krótko i znajduje się gdzieś pomiędzy rzeczywistością a podświadomymi marzeniami. Ledwo otwiera oczy, niechętnie spoglądając na tarczę naściennego zegara. Piąta trzydzieści jest dla niej jak środek nocy. Nieskoordynowane ruchy wytrącają dziewczynę z równowagi. Czynności wykonuje w nielogicznej kolejności, tracąc przy tym jeszcze więcej tak cennego czasu. Nie została stworzona do tak wczesnych pobudek.
            Niechętnie siada na łóżku i przeciera palcami zaspane oczy. Chwila zawahania – żeby tylko nie stanąć najpierw lewą stopą. To by była katastrofa – dzień jeszcze gorszy niż ten, który ją czeka. Nakłada na nogi kapcie i udaje się do łazienki. Przemywa twarz lodowatą wodą, żeby otrzeźwić trochę zmysły. Jednak następujący po tym gorący prysznic i słodki, cynamonowy zapach żelu przynoszą odwrotny skutek. Nie pragnie teraz nic innego, niż przytulić głowę do mięciutkiej poduszki. Niestety, ta przyjemność jej nie spotka.
            Nie ma czasu na prawdziwe śniadanie. Chwyta jogurt z lodówki i, dosypując w biegu tropikalne musli, je, nie przysiadając nawet na moment. Z posiłkiem w ręku i łyżeczką utkwioną między wargami stara się spakować torbę, ale, jak na złość, teczka z dokumentami otwiera się i kartki rozsypują się po całym pokoju. Klnie siarczyście, odstawiając kubeczek z jedzeniem, i zbiera papierzyska. Kiedy już jej się to udaje, wpycha wszystko do torebki, nie zważając na pozaginane rogi stron. Zasuwając zamek, przytrzaskuje nim podszewkę. Chwilę zajmuje naprawienie błędu.

            Wyciąga z szafy przypadkowy komplet ubrań, zalewa kawę w kubku gorącą wodą i idzie zamienić szlafrok na coś bardziej wyjściowego. Naciągając na nogi rajstopy, za mocno ciągnie nogawkę, przez co rozrywa delikatny materiał. Oczko jest tak duże, że nie można go zignorować. Wściekła idzie do mebla wypełnionego odzieżą i szuka innej pary. Nie znajduje. Elegancką spódnicę misi zamienić na spodnie prasowane w kant. Te jednak, jak na ironię, wyprasowane nie są. Traci kolejne cenne minuty.
            Kiedy już udaje jej się zebrać do wyjścia (nie licząc nieruszonej nawet kawy i niedojedzonego śniadania), okazuje się, że autobus odjeżdża za pięć minut. W pośpiechu nakłada buty, płaszcz i zarzuca na szyję szalik. Wybiega z domu, łapiąc w ostatniej chwili telefon z szafki w korytarzu. Przez moment nie może trafić kluczem do zamka, przez co jest pewna, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej.
            Biegnie, wpadając w kałuże i już czuje wodę w butach. Obcasy raz po raz zaklinowują się w szczelinach między płytkami chodnikowymi. Ledwo łapie powietrze w płuca, ale wiata oznaczająca jej cel znajduje się już w zasięgu wzroku. Zaczyna się cieszyć, ale na przystanek podjeżdża autobus z numerem trzynaście – jej autobus. Przyspiesza tempo, o ile to w ogóle możliwe, ale nie ma szans, aby zdążyć. Brakuje jej dziesięciu metrów, kiedy pojazd rusza, zostawiając ją w tyle. Rozkłady są bezlitosne, a kierowca musi odjechać na czas, chociaż kobieta jest przekonana, że patrzył w lusterko i złośliwie wcześniej zamknął drzwi.
            Dobrze, że wzięła telefon. Ma słabą baterię i tylko złotówkę na koncie, ale ma nadzieję, że to wystarczy. Wybiera numer korporacji, aby wezwać taksówkę. Rozmawia chwilę, ale nie może porozumieć się z kobietą po drugiej stronie, która usilnie jej wmawia, że w tym miejscu nie ma przystanku. W ostatniej chwili, kiedy wszystko jest już prawie ustalone, telefon rozłącza rozmowę. Za chwilę na ekranie pojawia się informacja o braku środków na koncie. Taksówka podjeżdża po dziesięciu minutach. Zapewne dyspozytorka nie potrafiła dobrze wytłumaczyć lokalizacji.
            Droga do biura dłuży jej się niewiarygodnie. Szef ją zabije, gdy po raz kolejny się spóźni! Przez czerwone światła na każdym możliwym skrzyżowaniu wbiega do biura jeszcze później niż zwykle. Po skroni spływa kropla potu, robiąc brzydką smugę na, i tak niedokładnym, makijażu. Macha niedbale ręką swoim dwóm koleżankom w geście powitania, po czym siada przy biurku i próbuje unormować zbyt szybkie bicie serca głębokimi oddechami. Nim to następuje, z gabinetu wychodzi dyrektor. Rzuca jej mordercze spojrzenie. Nie musi nawet nic mówić. Dziewczyna zrywa się z miejsca i wyciąga z torby wrzucone tam wcześniej dokumenty. Składa obietnicę, że za chwilę znajdą się one na jego biurku. To sprawia, że mężczyzna opuszcza pomieszczenie. Kobieta próbuje posegregować kartki w odpowiedniej kolejności. Nie jest to łatwe, bo drukując, znowu nie włączyła numerowania stron. Zajmuje jej to dłużej, niż przewidywała. Na koniec zdaje sobie sprawę, że nie przejrzała części materiałów i nie sprawdziła, czy w zestawieniach nie ma błędów. Na to jednak brakuje teraz czasu. Zdenerwowana i rozdrażniona zapomina o dobrych manierach i bez pukania wpada do pokoju szefa. Przepraszając za opóźnienia, kładzie spory stos tego, co miała na dziś przygotować, na ogromnym biurku i, nie patrząc w oczy swego pracodawcy, wychodzi.
            Nic dziś nie idzie po jej myśli. W obliczenia wkradają się błędy, spóźnia się na spotkanie, rozlewa słabej jakości kawę, zalewając nią papiery, czym marnuje pół dnia swojej pracy. Wszyscy powtarzają, żeby od razu zapisywać wszystko na komputerze, ale ona upiera się, żeby wszystko najpierw pisać ręcznie. Jakby było tego mało, na koniec dnia dyrektor wzywa ją na rozmowę, bo w rozliczeniach znalazł dwie pomyłki. Grozi, że jak jeszcze raz się spóźni, a praca będzie wykonana nie tak, jak należy, może pożegnać się z posadą.
            Wychodzi z biura po dwudziestej. Jest zmęczona i głodna. Nie zdążyła zjeść obiadu. Wycieńczona, nie próbuje nawet dogonić odjeżdżającego w kierunku jej domu autobusu. Siada na ławeczce i cierpliwie czeka, chociaż tak naprawdę zaciśnięte pięści, przygryziona dolna warga i tupanie nogą ze spokojem i cierpliwością mają niewiele wspólnego. Wyjmuje z torebki ostatniego cukierka sprzed tygodnia, którym próbuje stłumić uciążliwe ssanie w żołądku.
            Kiedy w końcu udaje jej się dotrzeć do mieszkania, jest prawie dwudziesta druga. Robi kanapki, bo to jedyne, na co ma czas i siłę. Nawet gdyby chciała zjeść coś innego, tylko na taką potrawę ma składniki. Zjada, przebiera się w koszulę nocną i gasi światło. Z przekleństwem na ustach zasypia, gdy tylko jej głowa styka się z poduszką.
            Taki zwyczajny dzień.
***
            Budzi ją blade światło przedzierające się przez żaluzje. Otwiera oczy i uśmiecha się do siebie. Jakim cudem to ona znowu wstaje przed budzikiem? Piąta trzydzieści to cudowna godzina.
            Odsłania okno i wpuszcza do pokoju nowy dzień. Bierze z krzesła przygotowany jeszcze poprzedniego wieczora strój i idzie do łazienki. Letni prysznic rozbudza ją całkowicie i dostarcza jeszcze więcej energii. Umyta i ubrana robi staranny makijaż, po czym udaje się do kuchni. Surówka ze świeżych ogórków, pomidorów, rzodkiewki i sałaty oraz jajecznica tworzą idealne śniadanie. Dodatkiem jest wyciśnięty przed chwilą sok z pomarańczy. Włącza radio i siada przy stole. Zjada posiłek w spokoju, kiwając delikatnie stopą w rytm muzyki. Kiedy kończy, myje po sobie naczynia i idzie przygotować się do wyjścia.
            Ze stołu bierze teczkę z dokładnie sprawdzoną dokumentacją, telefon i dokumenty. Wszystko umieszcza w torebce. Zastanawia się przez dłuższą chwilę, czy niczego więcej nie potrzebuje. Następnie nakłada buty, płaszcz i szalik. Poprawia garderobę i szczelnie zakrywa materiałem szyję. Przecież nie chce się rozchorować w tak piękny dzień. Przegląda się w lustrze, a na jej twarzy maluje się szeroki uśmiech. Wychodzi.
            Idzie powoli, ale rześkim krokiem, z głową podniesioną do góry. Zwinnie omija kałuże, w których odbijają się budynki i zachmurzone niebo. Młoda kobieta uważa to za piękne w swej prostocie zjawisko. Po drodze wita się grzecznie z sąsiadką z drugiego piętra i czochra przyjaźnie po głowie jej długowłosego spaniela. Na przystanku jest przed czasem. Czekanie urozmaica sobie rozmową ze starszym panem o artykule z porannej gazety. Okazuje się, że miły pan jedzie tym samym autobusem, więc dziewczyna ma też zajęcie na drogę, dzięki czemu podróż wydaje się jeszcze krótsza i przyjemniejsza niż zazwyczaj.
            Wchodząc do biura, wita się z koleżankami, zamienia kilka słów, po czym idzie po kawę dla wszystkich. Przecież ma jeszcze czas, a wszystko jest przygotowane. Kiedy wraca, zastaje dyrektora. Podaje kawę najpierw przyjaciółkom, następnie mężczyźnie. Wie, jaki napój smakuje mu najlepiej i kiedy ten zjawia się w ich pokoju. Swój kubek. odstawia na blat. Wyciąga teczkę, wyjmuje z niej dokumenty i tłumaczy mu szczegóły, co do których mógłby mieć wątpliwości.
            Dzień mija jej w miłej atmosferze. Praca idzie nadzwyczaj gładko, a przerwa obiadowa z koleżankami daje szansę na podzielenie się najnowszymi plotkami. Po obiedzie udaje jej się dokończyć wszystko na następny dzień. Szef wzywa ją na rozmowę. Jest zdziwiona, ale ten chwali jej wyniki w pracy i sumienność i daje premię. W nagrodę może również wcześniej opuścić firmę. Kobieta uśmiecha się nieśmiało i dziękując, korzysta z propozycji.
W drodze do domu wstępuje do kina i zdąża na wieczorny seans najnowszej komedii – sama sobie też przecież może dać nagrodę. Nigdzie się nie spieszy, uśmiecha się do ludzi. Wieczór w domu spędza z książką w ręku. Zasypia, powtarzając sobie, że świat jest cudowny.
Taki zwyczajny dzień.

2 komentarze:

SZEROKA LISTA