[Betowała Lily i Akira.]
***
Adaline
siedzi przy stoliku jednej z restauracji. Lokal nie jest niczym niezwykłym.
Lada, stoliki, okienko, do którego należy odstawić naczynia po zakończonym
posiłku, zamknięte drzwi, w których co jakiś czas znikają zabiegani kelnerzy.
Te ostatnie prowadzą zapewne do kuchni, ale nikt nie może być pewien, czy po
drugiej stronie nie znajduje się inny świat. Bo przecież mógł się znajdować. W
takim świecie kelner okazywałby się szlachcicem, który w wielkiej jadalni
swojego pałacu przyjmuje dostojnych gości. I to właśnie jemu usługiwałaby liczna
służba i od niego odbieranoby zamówienia. On nie musiałby niczego skrzętnie
notować na białych kartkach niewielkiego, służbowego notesu. Nie martwiłby się
też, że ołówek, wcale nie służbowy, bo sieć oszczędzała jak tylko mogła, złamie
się w połowie słowa, a on nie będzie miał temperówki i nie wykona swojej
pracy. To inni by się martwili, żeby dobrze zapamiętać jego zachcianki, bo
oszczędzałby nie tylko na ołówkach, ale na notesach także. Od czego w końcu
służba ma głowę? Nie po to płaci się za ludzi, żeby jeszcze musieć płacić za
rzeczy, które przy odrobinie wysiłku są zupełnie zbędne. Co z tego, że czasem
dostanie się kurczaka w sosie miętowym, zamiast królika w żurawinie.
Tak wyobraża
sobie to kobieta, która często ulega resztkom swojej dziecięcej wyobraźni.
Bardziej prawdopodobne jest jednak, że kelner wchodzi do kuchni, traktowany
przez wszystkich jak posłaniec niosący złe wieści. Przeganiany z kąta w kąt, bo
zamówienie wymusza na podstarzałych, grubych kucharkach, rekrutowanych ze
szkolnej stołówki pobliskiego gimnazjum, ruszenie się od stołu. Muszą zostawić
kubki gorącej kawy i ciasto, którego nie mają prawa jeść, jak głosi treść
regulaminu. Wstają więc, szukają rondli, noży, talerzy, a każda popycha
biednego chłopaka, który dorabia sobie do kieszonkowego w te wakacje. Na końcu
podejmują się trudnej sztuki przygotowywania posiłku. Nie szczędzą przekleństw
rzucanych w kierunku jedzenia, kelnera i siebie nawzajem. Są złe dla zasady, bo
stara, gruba kucharka zła być musi. Takie jest powszechne przekonanie. Więc są
złe, a na dodatek opryskliwe, niechlujne i nierzetelne. Dlaczego miałyby sobie
żałować, skoro ich sytuacja i tak jest beznadziejna. W końcu wystygnie im kawa,
ciasto sczerstwieje, a ludzie jak mieli je za złe, tak mieć będą nadal. Więc
popychają nastolatka, krzyczą jedna przez drugą, wrzucają złośliwie czosnek do
zupy owocowej i dosypują kilo cukru do sosu meksykańskiego.
Za kasą stoi
młody, niski blondyn kilkoma włosami na krzyż. Sprawia wrażenie kurczaka,
którego ktoś oskubał z piór i puścił wolno. Wzrok ma nieobecny, rachunki nabija
automatycznie, często się myląc, ale żaden z klientów nie czyta, za co płaci.
Dlatego często za zwykłą jajecznicę płacą tyle, co za prosiaka, nadziewanego
jabłkami. Ale skoro im to nie przeszkadza, dlaczego miałoby przeszkadzać
potarganemu kasjerowi. On ma tylko nabić, wziąć pieniądze, wydać resztę,
sztucznie się uśmiechnąć i zaprosić do kolejnej wizyty. Czasem zapomina słów
obowiązkowej formułki. Wtedy wbija swój nieobecny wzrok w karteczkę przyklejoną
na podłodze. Tam wszystko sobie zapisał jakiś czas temu, dużymi literami, żeby
nie popełnić błędu. On udaje, że patrzy na buty, a klienci, że nie widzą
ściągawki. Potem puste oczy wracają na dawną pozycję, nie reagując na
odwracającego się i wychodzącego gościa.
Jest też szef,
chociaż „jest” w tym przypadku to za dużo powiedziane. Siwy, wysoki i niemal
równie szeroki mężczyzna pod krawatem, w czarnych okularach, z nieodłącznym
atrybutem w postaci czarnej, skórzanej aktówki o nieznanej nikomu zawartości,
pojawia się niczym bóg z zaświatów – nigdy. Czasem tylko wysyła list drogą
elektroniczną, przypominając personelowi o obowiązkach oraz o przestrzeganiu
regulaminu. Ustala też w ten sposób kolejkę, w której wyznaczani będą
pracownicy miesiąca, niezależnie od tego, co i w jaki sposób robią. Tak
pracownicą marca została Gertruda, przypalająca nawet wodę i tłukąca siedem
talerzy dziennie, co stało się już zwyczajem. W kwietniu wyróżniony został
Nicolas, który w ciągu swojej półrocznej kadencji nie doniósł ani jednego dania
do dobrego stolika. Można tak wymieniać w nieskończoność. Brak dozoru i
wszelkiej odpowiedzialności spowodował ogólną dezorganizację.
To wszystko
składa się na niezadowolenie klientów. Kto raz spróbuje zjeść tu lunch albo
kolację, więcej nie wraca. I nawet sztuczny uśmiech i zaproszenie kelnera nie
pomaga. Adaline jest jedynym wyjątkiem. Przychodzi codziennie, równo o
jedenastej trzydzieści. Trwa to od dwóch lat, czterech miesięcy i siedemnastu
dni.
Przyszła tu pierwszy raz, gdy uciekł jej
autobus do centrum, którym zawsze jeździła do pracy na popołudniową zmianę. To
był paskudny dzień pod wieloma względami. Deszcz lał nieprzerwanie. Jakiś
wariat, pędząc ulicą z ograniczeniem do trzydziestu, ochlapał jej nowy kremowy
płaszcz błotem. Plamy nie zeszły do dziś, ale i tak nie rozstaje się z
okryciem. Na dodatek rano dowiedziała
się, że ciotka Estella, która opiekowała się nią od kiedy dziewczyna skończyła
trzy i pół roku, umarła w nieznanych okolicznościach. Nie były tak naprawdę
spokrewnione, więc nikt nie chciał udzielić jej żadnych informacji. Była zła,
przemoczona, brudna i była pewna, że spóźni się do pracy. Mając pół godziny do
następnego autobusu, postanowiła skryć się przed deszczem.
Usiadła przy trzecim stoliku pod ścianą, jak
najdalej od okna. Miała dość tego dnia i świata za szybą. Czekała dłuższą
chwilę, aż kelner przyniesie menu. Kiedy już je otrzymała, wybrała kawę z
mlekiem i naleśniki z owocami. Dlaczego nie miałaby osłodzić sobie tego dnia.
Czekając, patrzyła na ludzi. Siadali, zamawiali, jedli, wykrzywiali twarze w
śmieszne miny. Śmieszne tylko dlatego, że kultura i dobre wychowanie kazały się
uśmiechać, nawet jeżeli danie było wyjątkowo paskudne. Tutaj te zasady nie
miały zastosowania. Goście krzywili się, wypluwali na wpół przeżute kawałki,
wołali obsługę i żalili się na jakość potraw. Kobieta nie rozumiała takiego
zachowania i, czekając już dwadzieścia minut, zachowywała spokój. Kiedy przyjrzała
się już każdemu w lokalu, spuściła wzrok na blat stołu. Jej uwagę przykuły
serwetki, czerwone ze złotym, ozdobnym napisem. Jej serwetka mówiła „uśmiechnij
się”. Kobiecie tak to się spodobało, że uniosła delikatnie kąciki ust. W
wyobraźni śmiała się głośno z tego, jak trafna jest uwaga na zwykłej, czerwonej
serwetce.
W końcu do stolika podszedł kelner z
zamówieniem. Postawił przed nią szklankę z sokiem grejpfrutowym i jajka na
bekonie.
– Przepraszam, ale… – zaczęła, ale znów spojrzała na serwetkę i uśmiechnęła
się szeroko. – Właściwie to nic takiego. Dziękuję.
Zdezorientowany
chłopak, ten sam, który zawsze mylił zamówienia, szybko się wycofał, bojąc się,
że kobieta zmieni zdanie i zażąda zmiany dania. Ona jednak nie miała takiego
zamiaru. Humor jeszcze bardziej jej się poprawił, kiedy uświadomiła sobie
niedorzeczność sytuacji. Nienawidziła grejpfrutów i bekonu, ale z własnej woli
skazała się na taki lunch. Pokiwała z niedowierzaniem głową i zabrała się za
jedzenie.
Od tamtej pory
codziennie tu przychodziła, nie tyle na jedzenie, bo nigdy nie dostała
zamówionej potrawy, ale żeby przeczytać kolejny napis na serwetce. Zawsze były
niesłychanie oczywiste, ale trafne i poprawiały jej nastrój. Na przykład kiedy
miała pięć spotkań i stos papierów do wypełnienia, serwetki mówiły „śpiesz się
powoli”. Gdy pokłóciła się z przyjaciółką, napis głosił „zadzwoń do niej”.
Nawet kiedy rozstała się z Calvinem, z którym była trzy lata, a zaręczyli się w
ostatnie święta, tekst „nie jedna ryba w morzu” wywołał u niej uśmiech i osuszył
resztki łez.
Tego
dnia jest jednak inaczej. Kelner przy zamówieniach pisze numerki stołów, kasjer
ma nienagannie ułożoną fryzurę, a jego wzrok z zainteresowaniem biega po całej
sali, z kuchni nie docierają żadne krzyki i przekleństwa. W rogu siedzi siwy
mężczyzna w ciemnych okularach z aktówką na blacie. Kobieta składa zamówienie,
takie samo, jak za każdym razem i zostaje zapewniona, że tym razem będzie w
pełni zadowolona. Nie jest pewna, ale kelner chyba myśli, że wraca tu, bo
jeszcze nigdy nie została obsłużona z należytym profesjonalizmem. Przed nią
leżą równo złożone serwetki w kolorze błękitu, jednolite i całkiem puste.
Adaline smutnieje bardziej niż zwykle o tej porze dnia. Nie po dwudziestu, ale
po siedmiu minutach staje przed nią filiżanka z czarną kawą z dodatkiem mleka
oraz talerz z trzema naleśnikami wypchanymi po brzegi owocami i polane bitą
śmietaną. Młody chłopak z uśmiechem kiwa głową, życząc jej smacznego. Rozmyśla
właśnie o chorobie swojej kotki i nic nie jest w stanie jej ucieszyć. Kawa jest
zbyt idealna, naleśniki zbyt estetyczne i smaczne. Grzebie w talerzu dłużej niż
zwykle, przerzuca kawałki jedzenia od krawędzi do krawędzi. Macza wargi w
gorącym napoju, krzywiąc się w reakcji na pobudzający, słodko-gorzki smak. Po
godzinie odsuwa od siebie naczynia z niedokończonym posiłkiem. Nie odnosi ich
do okienka, wyciera tylko wargi w błękitną, pustą serwetkę, wstaje i podchodzi
do kasy. Na rachunku znajdują się odpowiednie pozycje, w cenach nie ma żadnego
błędu, mężczyzna nie myli się nawet w wydawaniu reszty. Spogląda w jego żywe
oczy, gdy ten mówi nową, bardziej rozbudowaną, elegancką i radosną formułkę i
Adaline czuje, że już nigdy nie wróci do tego miejsca. Napełnia ją ostatecznie
smutek tak wielki, że odwraca się i wychodzi, nie mówiąc nawet „do widzenia”.
Znów leje deszcz. W drodze na przystanek ochlapał ją jakiś wariat, autobus nie
przyjechał, zdechła jej dwudziestoletnia kotka, spóźniła się do pracy.
Po pierwsze ucieszyłam się niezmiernie, widząc,że na twoim blogu pojawiła się nowa pozycja. Tęskniłam już za twoją twórczością.
OdpowiedzUsuńPo drugie ta jednopartówka jest cudowna. Nie zwykle oddałaś klimat tej kawiarni. Panujący tam harmider, bałagan, brak precyzji... i tylko te zwyczajne ale jak idealne serwetki. Sam się uśmiechnęłam czytając o widniejącym na nich napisie. Taki mały szczegół, błahy detal sprawił,że Adaline wracała tam wciąż i wciąż. A potem ten nagle idealny kawiarniany świat okazał się pusty i sztuczny . Zamiast czerwonych serwetek był niebieskie, puste i chłodne. Cudownie pokazałaś jak drobne rzeczy mogą wpływać na nasze życie, spostrzeganie pewnych miejsc i jak zawiązani jesteśmy z takimi z pozoru banalnymi drobiazgami. Agnes zaskoczyłaś mnie bardzo pozytywnie. Dostrzegam tu twoją poetycką duszę. Naprawdę jestem zachwycona. Mam nadzieję,że będę miała okazję więcej czytać takich twoich perełek.
Cieszę się, że tak ci się spodobało i, że udało mi się przekazać sens, jaki ma ta historyjka. Bałam się, że wyjdzie banalnie i trochę bez sensu, ale widzę, że udało mi się przekazać to głębsze znaczenie. :)
Usuń