Betowała Lily.
***
Zrzuciłam plecak przy łóżku i
rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie było źle. Wystarczyło trochę posprzątać.
Albo bardzo posprzątać. Wzięłam rzucone w kąt tekturowe pudełko i zaczęłam
zbierać porozrzucane przedmioty. Kiedy już to zrobiłam, postawiłam wypełnione
po brzegi pudełko pod ścianą i podeszłam do okna odsłaniając je. Szyba była
brudna i niewiele dało się przez nią zobaczyć, ale widok na ulicę był całkiem
przyjemny. Wystarczyło usunąć z przezroczystej powierzchni warstwę kurzu i
innych zanieczyszczeń. Trzeba się tym zająć w najbliższym czasie.
Tak
jak prosiła Abby, udałam się do kuchni. Dziewczyna już tam na mnie czekała z
kubkiem gorącego napoju.
– Mam nadzieję, że pokój cię nie wystraszył.
Siadaj.
– Pewnie, że nie. Jest całkiem niezły. I
podoba mi się widok z okna. Mam tylko nadzieję, że jest tu odkurzacz – odpowiedziałam
uśmiechając się do dziewczyny.
Blondynka
była bardzo miła i cały czas unosiła kąciki ust do góry. Zarażała dobrym
humorem i nawet, jeżeli na początku byłam sceptycznie nastawiona do tego
miejsca, dzięki niej zaczynałam myśleć pozytywnie. Czułam, że znajdziemy
wspólny język.
– Pewnie, że jest. Ze sprzątnięciem tego
bałaganu nie będziesz miała problemu. Natomiast innych problemów tu nie
brakuje. Jak pewnie zauważyłaś nie działa winda. Mówią, że to chwilowe, ale
naprawiają ją już przez dwa lata. Na parterze nikt nie mieszka, ale nigdy nie
wiadomo, kogo można tam spotkać, więc nie radzę się tam kręcić. Okolica nie
jest jakaś wyjątkowo niebezpieczna, ale po 22 lepiej nie chodzić po bocznych
uliczkach. Jeżeli chodzi o mieszkanie to główną zasadą jest bezwzględny zakaz
wchodzenia do pokoju Chloe. Dziewczyna ma paranoję na punkcie prywatności. W
lodówce każda ma swoją półkę i lepiej nic innym nie podbierać, bo na punkcie
pilnowania własnego jedzenia nawet Mia ma bzika. Poza tym nie licz na to, że
się z nią dogadasz. Uwielbia hałas, więc zawsze coś u niej gra i to dosyć
głośno. Zwracanie uwagi nic nie daje, więc nie ma sensu próbować. Co weekend
dzielimy się pracą, żeby dom nie wyglądał jak chlew, ale to nie powinno być
problemem z tego co zauważyłam. To chyba najważniejsze zasady. Właścicielka
wpada to w każdą niedzielę, żeby sprawdzić, czy dom stoi jeszcze na miejscu. Po
czynsz przyjeżdża w każdy ostatni piątek miesiąca. Możesz zapraszać gości, o
ile to nie jakieś podejrzane typy, bo to studenckie mieszkanie, a nie jakaś
melina. Chociaż nie wyglądasz na taką, co zadaje się z marginesem społecznym,
lepiej żebyś wiedziała, że tacy nie są tu mile widziani.
– Sporo tego. Mam nadzieję, że jakoś to
zapamiętam i będzie nam się dobrze razem mieszkało.
– Na pewno. Nie jesteś ze Stanów, prawda?
Stwierdzam po akcencie.
– Nie. Jestem z Polski. Właściwie, dopiero
wczoraj tu przyleciałam. Dziwię się, że poznałaś tylko po akcencie, bo pewnie
robię pełno błędów.
– Nie zauważyłam. Jak na kogoś, kto pierwszy
raz używa angielskiego w codziennym życiu, całkiem nieźle sobie radzisz. Masz
jakieś plany na pobyt tu, jakichś znajomych?
– Właściwie nikogo tu nie znam i
muszę mieć sporo szczęścia, skoro nie spędziłam ani jednej nocy na lotnisku,
albo na jakimś dworcu.
– W takim razie gdzie spędziłaś ostatnią noc?
– Macie bardzo przyjaznych aktorów. Nocowałam
u Ethana Scota.
– Co?! U TEGO Ethana Scota? Jakim cudem?
– Dokładnie u tego samego. Spotkałam go w
barze. Kupił mi piwo, a potem wódkę. A na koniec zaprosił do siebie, jak
powiedziałam, że zamierzam nocować na ulicy.
– Masz chyba więcej szczęścia niż rozumu. – Zaśmiała
się blondynka. – Ethan Scot. Kto by pomyślał – powiedziała już bardziej do
siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz