czwartek, 11 sierpnia 2011

4. Chwile słabości [MAD]

Betowała Lily.
***

– Jak właściwie masz na imię? – zapytał, kiedy tańczyliśmy po raz kolejny tej nocy. Zastanowiłam się chwilę, ale nie byłam sobie w stanie przypomnieć.
– Jak musisz koniecznie wiedzieć, to zajrzyj do moich dokumentów, bo nie mam pojęcia. A jeżeli nie jest to sprawa życie i śmierci, to nazywaj mnie jak chcesz.
– Roxanna – powiedział, a ja w pierwszej chwili nie wiedziałam, o co mu chodzi.
– Co?
– Roxanna. Roxi. Pasuje do ciebie. – Teraz już wiedziałam, o czym mówi.
– Może być. Ale zapamiętaj, bo ja zapomnę. Za dużo wypiłam – przyznałam niechętnie potykając się po raz kolejny o własne nogi. Ciężko było zapanować nad ruchami ciała, kiedy świat dookoła wirował.
– Może już czas się zbierać. Powiedz gdzie mieszkasz, to cię odprowadzę. Albo odwiozę, jeśli to daleko – zaproponował. Co niby miałam mu powiedzieć, jak nie prawdę?
– Nie mieszkam. Nigdzie nie idę. Przeczekam tu do rana, a potem spróbuję wyleczyć kaca i zastanowić się, jak sobie poradzić. – Widziałam zaskoczenie w jego oczach. Chyba nie do końca wierzył w to, co opowiadałam mu przy barze. Zastanawiał się, co ma zrobić.
– Więc mówiłaś poważnie – stwierdził oczywisty fakt, co mnie trochę zirytowało. A co, myślał, że na poczekaniu sobie wymyśliłam taką historię? – W takim razie pojedziemy do mnie. Odpoczniesz, a potem pomyślimy, co dalej.
– Hej! Nie jestem jakaś pierwsza lepsza! Co myślałeś, że mnie upijesz i przelecisz? Nie ze mną takie numery. Nigdzie z tobą nie jadę.
            Nie mam pojęcia, dlaczego to powiedziałam i skąd nagle wzięło się we mnie tyle złości. Przecież był dla mnie cały czas taki miły i jeszcze oferował pomoc. Poza tym to ja chciałam pić. Do niczego mnie nie namawiał. Nie wiem, dlaczego go posądziłam o coś takiego. Chyba zwyczajnie nie chciałam uwierzyć, że mi też może się przytrafić coś dobrego, a ktoś może mieć czyste intencje. Wyrwałam się z jego objęć i podeszłam do baru, gdzie nadal leżał mój plecak. Narzuciłam go sobie na plecy, prawie się przy tym przewracając i zaczęłam kierować się do wyjścia. Nagle poczułam na ramieniu czyjąś dłoń, po czym stałam z nim twarzą w twarz.
– Zaczekaj. Dokąd pójdziesz? Jeszcze w takim stanie? W tym mieście to się może źle skończyć – powiedział, jakby naprawdę przejmował się moim losem. – I wcale nie to miałem na myśli. Po prostu możesz u mnie przenocować dopóki nie znajdziesz sobie czegoś.
            Nie wiem jak on to robił, ale po raz kolejny mu uwierzyłam. Zwyczajnie z nim poszłam, chociaż znałam go kilka godzin. Może byłam na tyle pijana, a może pierwszy raz od dawna potrzebowałam drugiej osoby. A on idealnie nadawał się na tą drugą osobę. Słuchał, rozumiał, nie zadawał pytań, na które nie chciałam odpowiadać. Był – tylko tyle. I aż tyle. Bo był dla mnie, jak nikt przedtem. Tak zwyczajnie i prosto, niczego nie obiecując, nie wypowiadając niepotrzebnych słów. Może był tylko teraz, ale w tamtej chwili taka obecność mi wystarczała. Gdybym nie była odurzona alkoholem zdałabym sobie sprawę z tego jak słaba i naiwna jestem oraz jak wiele ryzykuję. Czasem lepiej nie wiedzieć jak bardzo beznadziejnym i nie takim, jakim się chce być, jest się naprawdę. Pozwoliłam mu zabrać mnie do jego mieszkania. Pamiętam jeszcze zdziwienie surowym wnętrzem, to jak pomógł mi podnieść się z podłogi, kiedy się przewróciłam, jak zaprowadził mnie do pokoju i ułożył na łóżku. Potem nic.
            Dziś pamiętam właściwie tylko tyle. Nie pamiętam, co robiliśmy i o czym rozmawialiśmy w tamtym barze. Tylko to, co się działo w jego mieszkaniu. Nic wielkiego. Uśmiech na jego ustach i „dobranoc” w obcym języku, którego w tamtej chwili nie rozumiałam. To jak prosiłam, żeby został ze mną i mnie nie zostawiał samej. Teraz brzmi to żałośnie. Zabawne, jak bardzo pragnęłam wierzyć wtedy tym złudzeniom bliskości, jakie moja podświadomość wytworzyła pomiędzy naszą dwójką. Przecież przed złudzeniami uciekałam. Czyżby w ramiona kolejnych złudzeń?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SZEROKA LISTA