Betowała Lily.
***
Czasem są dni,
kiedy człowiek chce uciec od wszystkiego, ukryć się gdzieś przed światem,
martwić się tylko o siebie. Mało kto ma odwagę naprawdę się uniezależnić.
Potrzeba do tego dużo wiary we własne możliwości. Trochę desperacji. Ale to nie
tak, że pakujesz kilka rzeczy i wychodzisz z domu. Uciekając od „tutaj” trzeba
wiedzieć, gdzie jest „tam”. Nie można uciec do nikąd. Nie jest możliwe
wyruszenie w drogę, która nie istnieje. Bo nawet, jeżeli to podróż w
poszukiwaniu samego siebie, to jakieś „tam” istnieć musi. Nie jest łatwo je
określić, ale jeżeli się tego nie zrobi, wyprawa prawdopodobnie zakończy się
porażką. Tego właśnie się nauczyłam podczas mojej ucieczki.
Wyruszyłam
daleko, bo na drugi koniec świata. Jednocześnie bardzo blisko, bo tylko w głąb
siebie. Nikt mnie nie powstrzymywał. Kiedy z plecakiem pełnym
najpotrzebniejszych rzeczy przekroczyłam próg domu, nie było nikogo, kto by
mnie zatrzymał. Kiedy przekręcałam klucz w zamku i ostatni raz patrzyłam na
stare, porysowane drzwi, za którymi spędziłam ostatnie lata mojego życia, nikt
nie zauważył, że nie ma mnie po drugiej stronie. Kiedy wchodziłam do samolotu,
nikt nie złapał mnie za rękę i nie prosił, bym została. Chyba właśnie na to
czekałam – na kogoś, komu zależy, dla kogo coś znaczę. Nie było nikogo, więc
dlaczego miałam być ja? Wiedziałam, że nie będzie powrotu. W świecie ciągłego
pośpiechu i wielkich porażek nie może być powrotów. Powrót to oznaka słabości i
wyrzutów sumienia. Ja niczego nie żałuję.
Od dłuższego
czasu wiedziałam, że muszę to zrobić. Dla siebie i dla innych. Musiałam uwolnić
nas od tego piekła rutyny, które codziennie wkradało się do naszego tandetnie
poukładanego życia. Musiałam przerwać ten teatr ironii i parodię szczęścia. Nie
mogłam dłużej tkwić uwięziona pomiędzy niespełnionymi marzeniami, a wygórowanymi
oczekiwaniami innych ludzi. Oczekiwaniami co do tego, kim powinnam być, a kim
nie jestem i nigdy nie będę. To nie wydarzyło się z dnia na dzień. Bilety do
Ameryki tanie nie są, przynajmniej jak na moje standardy. Pracowałam całe
wakacje, aby było mnie stać na podróż „tam” i na przeżycie w tamtym świecie
chociaż tygodnia. Wiedziałam, że amerykański raj jest bezwzględny, nie
współczuje i nie oszczędzi mnie, kiedy sama rzucę się w jego otchłań. Bo to raj
tylko dla bezwzględnych, a amerykańskie marzenie, to marzenie ludzi
pozbawionych skrupułów i osiągających cele za wszelką cenę. Dlaczego stało się
moim marzeniem? Bo nie dawało nadziei, nie obiecywało mi fałszywego szczęścia i
spełnienia, a jedynie nowy, trudny początek, wiele upadków i zawodów, ciągłą
walkę o siebie oraz nieustanną samotność. To marzenie nie pozostawiało złudzeń,
było autentyczne. Wiedziałam, czego mogę się
po nim spodziewać. Było tak boleśnie prawdziwe i szczere, że pragnęłam go
zasmakować. Oferowało mi ból, na który mogłam się przygotować. Nazwijcie mnie
masochistką, ale takie cierpienie byłam gotowa przyjąć, bo ono stawało ze mną
twarzą w twarz, a nie wbijało znienacka nóż w plecy. To marzenie nie dawało mi
nic dobrego, oprócz ucieczki przed złudzeniem. Dlatego mnie zaintrygowało.
Dlatego się w nim zakochałam.
Mam
dziewiętnaście lat. Pięć miesięcy temu skończyłam liceum w jednym z polskich
miast. Nie mam przyjaciół, za którymi będę tęsknić i którzy będą tęsknić za
mną. Rodzina nie przejmie się moim zniknięciem. Nikt z nich nie zna mnie
naprawdę, chociaż uwielbiają udawać, że tak właśnie jest. Ja mam dość udawania,
kłamstw, obłudy. Nie zamierzam iść na wybrany przez rodziców uniwersytet,
studiować kierunku, który też dla mnie wybrano, a potem pracować w zawodzie,
który znienawidzę po roku. Nie zamierzam udawać, że wszystko jest w porządku.
Nie będzie. Nigdy nie było. Dlatego siedzę teraz w samolocie, prawdopodobnie
gdzieś między Francją a oceanem, zostawiam za sobą wszystko i palę wszystkie
mosty. Nie wrócę na święta, żeby podzielić się opłatkiem. Mam bilet w jedną
stronę.
Niektórzy
twierdzą, że ucieczka to oznaka tchórzostwa. Dla mnie to szczyt odwagi i jedyna
droga do wolności.
To takie piękne. Uwielbiam opis przeżyć wewnętrznych. Mogłabym czytać tylko to. Niektórzy uważają, że jeśli nie ma dialogu, to na pewno będzie nudno. Muszę stanowczo zaprzeczyć. A ta część, twoja twórczość jest na to doskonałym argumentem ;)
OdpowiedzUsuńW końcu mam więcej czasu, więc postanowiłam zabrać się za twoje opowiadania, bo wcześniej czytałam tylko wiersze. To o czym nie mogę nie wspomnąć komentując ten rozdział, to twój styl pisania. Jest tu wiele bardzo ładnych zdań np."Uciekając od „tutaj” trzeba wiedzieć, gdzie jest „tam”"; "Wyruszyłam daleko, bo na drugi koniec świata. Jednocześnie bardzo blisko, bo tylko w głąb siebie.". Widać, że każde twoje zdanie jest przemyślane. :)
OdpowiedzUsuń